Zakończenie ARC – sami zwycięzcy!

2014-12-22 23:43 archiwum Żagli

Na Saint Lucii wesoło i uroczyście zamknięto tegoroczną edycję regat ARC - Atlantic Rally for Cruisers.

19 grudnia oficjalnie zamknięto metę Atlantic Rally for Cruisers. Nikt nie kłócił się o minuty czy sekundy, więc wszystkie jachty, może z wyjątkiem jednego, który po zatrzymaniu się na Wyspach Zielonego Przylądka spokojnie i samotnie przemierza jeszcze Ocean ukończyło Rallye. 163 łódki dopłynęły na metę, wycofało się tylko 8.

Pierwsza część rozdania nagród poświęcona jest wyróżnieniom wymyślonym specjalnie na ARC. Nagrody dostają przypadkowo wylosowane miejsca. W tym roku to 7 i 10 miejsce w klasie. Specjalne wyróżnienie otrzymuje „Matilda”, kończąca na 78 miejscu i jednocześnie mająca numer startowy 78. „Evolution” i „Albatros” zasłużyły na nagrodę za najmniejszą różnicę na mecie. Po 2700 milach skończyły z różnicą 32 sekund. Wyróżniony został najmniejszy jacht „Thalassa” i nagrodzono w kilku kategoriach prowadzone podczas rejsu blogi, w tym blog Filipa Wójcikiewicza ("Blue Waves") jako najlepszy blog nieanglojęzyczny. Były nagrody za przezwyciężone trudności, dla najpiękniejszego i najstarszego jachtu, a nawet za … noszenie kamizelek asekuracyjnych.

Druga część była już nieco poważniejsza. Puchary i nagrody przypadły zwycięzcom w poszczególnych grupach. Pierwszym na mecie był już po nieco ponad 8 dniach Farr 100, „Leopard by Finland”. Racing Division wygrał „Scarlet Oyster”, a Cruising Division w przeliczonym czasie, Jimmy Cornell Trophy i zwycięstwo w klasie E, tudzież nagrodę dla najstarszego jachtu otrzymał „Peter von Seesterműhe”, piękny, stalowy jol z 1936 roku.

Polskim akcentem było zwycięstwo katamaranu „Blue Waves”, Lagoon 450, wśród wszystkich wielokadłubowców w przeliczonym czasie i w klasie B. O wrażeniach z całej imprezy mogłem porozmawiać z Maciejem Stompórem, członkiem załogi zwycięskiego jachtu.

MS: Regaty, zarówno pod względem organizacyjnym jak i tym zdecydowanie ważniejszym, czyli towarzyskim, oceniam bardzo wysoko - fantastyczna, udana impreza. Od samego początku towarzyszył nam smak przygody, lekkiej rywalizacji i pewnego rodzaju niepewności, jaką niesie ze sobą wielki błękit - naprawdę wielki, wspólnie powtarzaliśmy wiele razy, że "naprawdę wielkie to morze".
Żagle: Jak płynie się we flocie?
MS: Flotowy charakter imprezy na pewno poprawia samopoczucie, ale prawda jest taka, że po dwóch dobach dookoła jest pustka, AIS milczy, a na radarze widać jedynie deszczowe chmury. Ostatecznie rzecz biorąc na wodzie jest się samemu i na to się trzeba od początku nastawić. Zresztą trudno byłoby oczekiwać od innych jednostek znajdujących się w zasięgu doby żeglugi od nas pomocy innej niż tej "ostatecznej", czyli podjęcia z wody/tratwy.
Od doby po starcie aż do samej mety widzieliśmy na horyzoncie 5 jednostek, w tym jeden jacht niepłynący w ARC'u. Także nawiązując wprost do Twojego pytania - towarzystwo przed startem i w barze na mecie jest fantastyczne i dla niego warto brać udział w tego typu imprezach, ale na wodzie jest się samemu.
Żagle: Jakie miałeś oczekiwania przed rejsem?
MS: Oczekiwania co do samego rejsu i przygód każdy miał pewnie różne, ale bazowaliśmy na opiniach kolegów, dla których nie był to pierwszy raz. Cała załoga była gotowa na wszelkie trudy oceanicznej żeglugi i mogę się założyć, że wszyscy powiedzieli by - odpowiadając wprost na pytanie - że myśleli, że szybciej zrobi się ciepło. Dopiero w połowie trasy można było zrezygnować z pełnych sztormiaków na nocnych wachtach, a takich prawdziwie ciepłych, słonecznych, dni, jakich spodziewaliśmy się po strefie tropikalnej mieliśmy tylko kilka.
Żagle: Czego wam brakowało w czasie rejsu?
MS: Muszę przyznać, że poza naprawdę prozaicznymi rzeczami nie brakowało nam wiele.
Na pewno dostaliśmy w kość w temacie żagli lekko i pełno wiatrowych (asymetryczny spinaker i code zero), ale o tym za chwilę. Brakowało możliwości ściągania gribów, i to bardzo. Nasze Iridium Go zawiesiło się 3 dnia i nie udało się nam już do przywrócić do życia. Musieliśmy bazować na esemesowej prognozie pogody, którą dostawaliśmy na nasz prywatny, mały telefon Inmarsat. Na szczęście wystarczyło. Najbardziej uzależnionym od cywilizacji brakowało też kontaktu emailowego i możliwości dzielenia się wrażeniami na bieżąco. Ale tak między nami, brak komunikacji to chyba jeden z większych uroków długiego rejsu.
Zdecydowanie za szybko skończyło się też piwo i czerwone wino. Dodam od razu, że białego, wspaniale schłodzonego wina wystarczyło do samej mety, podobnie jak warzyw i owoców. Dla jasności dodam, że absolutnie żadnych alkoholowych ekscesów nie było, ale jako że żeglowało razem ośmiu, jak się okazało, wybitnie uzdolnionych kulinarnie facetów, dobrego wina do obiadu po prostu nie mogło zabraknąć. W końcu wszyscy lubimy jachting, nie tylko żeglarstwo.

Żagle: Jak spisał się jacht?
MS: Udało się nam też uniknąć poważniejszych usterek. Nasz jacht, Lagoon 450 "Blue Waves" spisał się znakomicie i nie przysporzył dosłownie żadnych problemów. Poza odsalarką i dodatkowymi przednimi żaglami. A pogoda i fala była mówiąc ogólnie "różna".
Pamiętasz nasze przedstartowe przymiarki i przeróbki? Okazały się trafne, ale przeceniliśmy jakość pozostałych elementów żagli z Narwala. Sam kształt i tkanina były bardzo przyzwoite, tym bardziej irytowały nas słabe elementy wykończenia, obszycia czy po prostu zbyt marnej jakości taśmy, liny i kausze. Nasza przeróbka liny przeciwskrętnej spinakera asymetrycznego wytrzymała do końca, za to lina pękła w dwóch innym miejscach i to już pierwszego dnia żeglugi. Tak, że spinakera stawialiśmy i zrzucaliśmy klasycznie, bez skarpety czy rollera. Kilka dni przed metą niestety poległ zupełnie przy zrzucaniu przy silniejszych podmuchach, oczywiście jak to zwykle bywa - w środku nocy. Jako ciekawostkę nie związaną z samym żaglem dodam, że po wydostaniu drania z wody, cały Atlantyk, który wybraliśmy z żaglem na pokład wylądował w mojej koi przez otwarty wywietrznik. Na szczęście cały następny dzień był ciepły i wszystko wyschło.
Code zero używaliśmy bardzo często, choć w mało standardowy sposób - stawialiśmy go 'na motyla' z genuą i grotem. Działało świetnie. Ale jakość detali pozostawiała wiele do życzenia. Kilka osób z załogi doszło do wyjątkowej wprawy w naprawie żagli, wielokrotnie naprawiając lik przedni, taśmy mocujące żagiel do liku i fału itp. Zużyliśmy dosłownie wszystko, co dało się do tego celu wykorzystać, włącznie z elementami naszego sprzętu wędkarskiego.
Żagle: Jak daliście sobie radę w ośmiu na stosunkowo niewielkiej przestrzeni?
MS: Tak jak wspominałem powyżej, okazało się, że w wiekszości z nas drzemały kulinarne talenty. Nie mogę napisać, kto wygrał pokładowego Top Chef'a, ale niech skrót z menu mówi sam za siebie. A wiec - kotlety schabowe ze świeżą mizeria i pure, lasagna z własnoręcznie przygotowanym beszamelem, pieczona ryba mahi mahi w winnym sosie z pietruszką, curry z kurczakiem, cevichi z surowej mahi mahi, mango i chilli, i tak dalej. Dodam, że nie korzystaliśmy z półproduktów (poza pieczywem), więc wszystkie dania były absolutnie pierwszoligowe. I uzupełnione dobrze dobrany winem (na pokładzie mieliśmy naszego prywatnego Bachusa, który dbał o naszą 'piwniczkę').

Wspólny rejs stosunkowo małym jachtem 8 dorosłych facetów, z których każdy to regularny samiec alfa, lider swojego stada na lądzie i prawdziwa indywidualność mógłby się okazać zbyt odważnym pomysłem. Ale prawda jest taka - i jestem pewny, że mówię w imieniu nas wszystkich - że od dnia kiedy spotkaliśmy się w Las Palmas do ostatniego uścisku dłoni na lotnisku w drodze powrotnej nie było choćby jednej sytuacji, którą można byłoby uznać za potencjalnie konfliktową. Brzmi nieprawdopodobnie, zwłaszcza, że znaliśmy się tylko częściowo, ale tak właśnie było. Załoga na medal, z ogromnym poczuciem humoru, dystansem do świata (i siebie), odpowiedzialna i bardzo inteligentna. Przed rejsem ustaliśmy sposób rotacji składu wacht w taki sposób, aby jak najlepiej poznać się na wzajem i to był doskonały pomysł. Spędziliśmy razem wspaniałe chwilę i ta niezwykła przygoda na pewno nas połączyła. Na tyle, aby myśleć o następnych wyzwaniach. Nie wiem, czy nie wyjdę przed szereg pisząc to oficjalnie, ale chcielibyśmy spróbować zmierzyć się wspólnie z przyszłoroczną edycją brytyjskiego klasyka, czyli Fastnet Race. O szczegółach porozmawiamy już po nowym roku, ale z dużym prawdopodobieństwem Pingwiny (tak się przyjęło, jako że metę ARC przekroczyliśmy w stosownych strojach) pojawią się w Trójmieście na pokładzie naszego Sun Fast 3600 "ONE & ONLY" na pierwszych wiosennych treningach.

Podsumowując, to był na prawdę udany wyjazd towarzyski, a to, że przypłynęliśmy zgodnie z planem, czyli wygraliśmy grupę B katamaranów w czasie rzeczywistym i przeliczonym, byliśmy drudzy wśród wszystkich katamaranów w czasie przeliczonym (5 w rzeczywistym), byliśmy pierwszą polską załogą na mecie i 33 łódką z całej floty ARC, która zameldowała się na mecie, tym lepiej.

Żagle: Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za kolejne przedsięwzięcia.

Marek Zwierz

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.