Wyprawa SELMA EXPEDITIONS: akcja awaryjnego podjęcia ekipy lądowej zakończona sukcesem!

2016-10-25 13:44 Selma Expeditions

Akcja awaryjnego podjęcia ekipy lądowej zakończyła się około godziny 23 czasu polskiego w nocy z 24 na 25 października. Po sześciu dniach cała załoga SELMA EXPEDITIONS, w tym trzyosobowa ekipa trawersowa: Krzysztof Jasica, Przemek Kruszyński i Janek (Honza) Pechar, ponownie jest w komplecie na pokładzie jachtu.

Jacht żaglowy SELMA EXPEDITIONS od dwóch tygodni uczestniczy w rejsie na wyspę Georgia Południowa na południowym Atlantyku. Ostatniej nocy nadeszły najnowsze informacje dotyczące awaryjnej akcji podejmowania członków wyprawy uczestniczących w trawersie wyspy "śladami Shackletona", który musiano przerwać z powodu wielodniowego załamania pogody.

W bezpośrednim przekazie z pokładu jachtu kpt. Piotr Kuźniar powiedział:
"Zgodnie z wcześniej przygotowywanym planem awaryjnym, w poniedziałek rano czasu lokalnego (24.10.) ekipa trawersowa zwinęła tymczasowy obóz i wycofała się w kierunku zatoki Possiession Bay. W dalszym ciągu wiał bardzo silny wiatr i padał gęsty śnieg. Widzialność około pięciu metrów. Zejście do zatoki było możliwe dzięki wcześniej przygotowanym punktom orientacyjnym, w urządzeniu GPS. Po kilku godzinach marszu ekipa lądowa osiągnęła brzeg lodowca, a potem bezpiecznym zejściem dotarła na kamienistą plażę w Possession Bay, z której, po dwugodzinnej akcji została podjęta przez zodiak jachtu. Wszyscy członkowie ekipy trawersowej są zdrowi , w dobrych nastrojach i już na pokładzie SELMY".

Kilka chwil po dotarciu na jacht, dodatkowe informacje przekazał Krzysztof Jasica, zastępca kapitana i kierownik trzyosobowej ekipy trawersowej:

"Cały czas podczas powrotnej drogi wiało ponad 40 kn. (ponad 80 km/h). Po dojściu na brzeg okazało się, że od otwartej wody odgradza nas jeszcze szeroki pas mielizn, które musieliśmy pokonać razem z całym sprzętem, idąc przez wodę. Ostatni etap transferu z plaży na jacht, kilkakrotne kursy pontonu i zbierania całej ekipy i jej sprzętu trwał dwie godziny. Ale wszyscy zdrowi wróciliśmy na SELMĘ. Dobrze być w domu."

Obecny sezon na Georgii Południowej jest wyjątkowo sztormowy. Ostatnie sześć dni praktycznie bez poprawy pogody. Na morzu sztorm, a w górach wieje i sypie. "Nawiało" tak dużo śniegu, że rozpoczęty marsz śladami "Trawersu Shackletona", został zatrzymany na przełęczy. Nawet po ustaniu silnych wiatrów i opadów, dalszej podróży zagrażały lawiny. Nawet gdyby udało się minąć przełęcz, następny etap do pokonania to lodowiec z dużą ilością szczelin, które przykryte świeżym śniegiem byłyby niewidoczne i przez to bardzo niebezpieczne. Pogoda okazała się największą trudnością.

Załoga SELMY przygotowując się rejsu na Georgię Południową i docelowo do powtórzenia na wyspie "Trawersu Shackletona" wiedziała, że o wszystkim zadecydują warunki atmosferyczne. Po prawie dwóch tygodniach od wyruszenia z Ushuaia, dopłynieto do zatoki King Haakon Bay, gdzie 100 lat temu dotarł Shackleton. Na dopłynięcie w pobliże brzegu i desant grupy lądowej załoga SELMY miała tylko dwugodzinne okno pogodowe, bo nadchodził ciężki sztorm, a zatoka nie była dla jachtu bezpieczna w złej pogodzie. I tak na tą krótką poprawę pogody SELMA czekała prawie dwa dni, w oddalonej o 35 mil (ok 70 kilometrów) zatoce  Elsehul. Czas oczekiwania na desant w Haakon Bay poświęcono na przejrzenie kolejny raz sprzętu wyprawowego oraz omówienie kilku wariantów awaryjnych. Samo lądowanie na plaży w zatoce było bardzo trudne ze względu na falę przybojową, mogącą z łatwością wywrócić zodiak. (O takiej samej fali przybojowej pisał też Shackleton). Krótkie okno pogodowe 19 października wymagało od całej załogi SELMA EXPEDITIONS szybkiej i sprawnie przeprowadzonej akcji. Po wysadzeniu ekipy trawersującej, jacht musiał szybko uciec z zatoki przed nadciągającym z zachodu sztormem. Tutaj bardzo się przydała wiedza zdobyta w wielu poprzednich rejsach antarktycznych. SELMA opuściła zatokę w ostatnim, jeszcze bezpiecznym momencie.

Tymczasem pozostawiony na brzegu trzyosobowy zespół pierwszego dnia wykorzystał możliwości pogodowe w stu procentach, docierając z Haakon Bay, aż w pobliże przełęczy Trident Ridge, czyli pokonując ponad 1/3 zakładanej trasy. Jednak wtedy dopadło ich kolejne, wielodniowe załamanie pogody z wiatrem ponad 100 km/h i ciągle padającym śniegiem. W takich warunkach czekające najpierw strome kilkusetmetrowe podejście, a potem zejście, stało się wyjątkowo trudne do pokonania, szczególnie ciągnąc sanie ze sprzętem (pulki). Następnie na wspinaczy czekał kolejny etap – przejście ponad dwudziestu kilometrów przez lodowce Crean Glacier i Fortuna Glacier, z dużą ilością głębokich i niebezpiecznych szczelin lodowych, widocznych tylko w dobrej pogodzie.

Niestety kilkudniowe opady śniegu z silnym wiatrem spowodowało duże zagrożenie lawinowe na przełęczy oraz zawianie szczelin lodowych na lodowcach. Marsz w takich warunkach był zbyt dużym ryzykiem. Brak korzystnych prognoz pogody na następne dni upewnił zarówno zespół trawersujący, jak i kapitana wyprawy, że przerwanie marszu i skorzystanie z jednego z wcześniej zaplanowanych wariantów awaryjnych jest w tej sytuacji najrozsądniejszym rozwiązaniem. Sam marsz planowany na trzy do pięciu dni, został zakończony szóstego dnia, choć zapasy żywnościowe, łącznie z rezerwą, obliczono na siedem dni.

Planując wyprawę i analizując zagrożenia i ryzyko przygotowano scenariusze dotyczące trzech dróg ewakuacyjnych, w zależności od aktualnego umiejscowienia ekipy trawersującej. Wszystko musiało być wcześniej omówione, aby jacht czekający w pobliżu wyspy mógł w kilka godzin przybyć w pobliże ewentualnego miejsca ewakuacji. Ustalone miejsca spotkań awaryjnych przygotowano na wszelki wypadek, licząc się na przykład z koniecznością ewakuacji medycznej oraz wcześniejszego zakończenia marszu z powodu załamania pogody. Pierwsza droga ewakuacyjna to Possession Bay, druga wiodła przez Antarctic Bay i zapasowa - trzecia przez Fortuna Bay. W zaistniałej sytuacji skorzystano z pierwszego rozwiązania.

Jak podsumował cały dotychczasowy przebieg wyprawy kapitan Kuźniar: "...Cała sytuacja udowodniła, ze wysiłek włożony w dobre przygotowanie rejsów i wypraw procentuje później podejmowaniem właściwych decyzji w trudnych warunkach. Na pewno żeglowanie w tych rejonach uczy nas cały czas szacunku i pokory wobec sił natury. Selma żegluje dalej, przed nami jeszcze krótka wizyta w byłej, norweskiej bazie wielorybniczej w Grytviken, a potem kolejne tygodnie na Wielkim Oceanie Południowym, zanim wrócimy do Ushuaia w połowie listopada..."

Pozdrawiamy wszystkich czytelników
Piotr Kuźniar z CAŁĄ załoga SELMA EXPEDITIONS.
Dziękujemy, ze trzymaliście kciuki za ekipę trawersową - pomogło.
Kolejne relacje z pokładu SELMY - wkrótce

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU

DOŁĄCZ DO NEWSLETTERA - NAJCIEKAWSZE INFORMACJE DOSTANIESZ OD NAS MAILOWO

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.