Regatta Build Cup: 120 mil chorwackiej żeglugi

2016-09-27 14:16 Radosław Murat
Regatta Build Cup
Autor: Dariusz Kalita Regatta Build Cup 2016

IX zawody żeglarskie firm budowlanych Regatta Build Cup organizowane przez FAKRO przyniosły sporo niespodzianek organizatorom i uczestnikom. Misternie utkany plan zdobycia Dubrownika wziął w łeb, ale mimo to impreza stała na bardzo wysokim poziomie i tegoroczna edycja zostanie zapamiętana jako jedna z najciekawszych.

Regatta Build Cup to największa polska żeglarska impreza organizowana na obcych wodach. Nic dziwnego, że planowanie każdej kolejnej edycji zaczyna się niemal od razu po zakończeniu regat rozegranych w danym roku. Zdzisław Gajos z Zee Sailing Team wraz z komandorem Andrzejem Brońką oraz grupą pasjonatów żeglarstwa z firmy FAKRO naradzają się nad trasą wyprawy i liczbą wyścigów, zbierają i weryfikują pierwsze zgłoszenia. Już w październiku zeszłego roku wiadomo było, że celem Regatta Build Cup 2016 będzie Dubrownik. To wymagało podjęcia szczególnych kroków. Wiosną, na wizytację chorwackich portów ruszyło trzech emisariuszy. Zdzisław Gajos, Jarosław Rozumek i Robert Bański mieli na miejscu ocenić, czy poszczególne porty zdołają przyjąć flotyllę liczącą ponad 30 łodzi. Zarezerwowali miejsca przy kejach oraz w tawernach, które miały pomieścić żeglarzy podczas obu wielkich imprez – otwierającej i zamykającej regaty. W styczniu lista startowa była prawie zamknięta. Chętnych nie brakowało więc wzorem modnych nocnych klubów wprowadzono selekcję. W efekcie wiele firm odprawiono z kwitkiem. Na facebookowej stronie regat trwało odliczanie dni do wyjazdu. Wreszcie, 2 września w stronę Primosten ruszyły tłumy żeglarzy spod znaku błękitnej kielni. Jedni samolotami inni autokarami, reszta busami, autami osobowymi, a nawet motocyklami. Ani praca, ani obowiązki rodzinne, nic nie zdołało ich powstrzymać. Dotarli w komplecie i tak to się zaczęło.

Od razu na morze

W pięknym słońcu, przy temperaturze grubo ponad 30oC, stanęliśmy na rozgrzanym, betonowym nabrzeżu mariny Kremik.Szybkie przywitanie ze znajomymi i przyjaciółmi, jeszcze szybsze  ształowanie bagażu i prowiantu na łodziach i jak nigdy dotąd – błyskawiczne pożegnanie macierzystego portu. Trzeba było zapomnieć o kąpielach, zakupach, trymowaniu łodzi, aby czym prędzej wyruszyć do Trogiru. To wyjątkowe tempo uzasadniał plan tegorocznych regat. Czekał nas bowiem gigantyczny skok wzdłuż wybrzeży Dalmacji. Żeby dotrzeć na czas do Dubrownika i bezpiecznie wrócić, rejs wymagał arcysprawnej organizacji, żelaznej dyscypliny i większego zaangażowania wszystkich uczestników.

Desant na Kapasantę

W tawernie Kapasanta świętowaliśmy już kiedyś zakończenie zawodów, a tym razem mieliśmy tam wznieść toast za powodzenie tegorocznych regat. Z pewnym opóźnieniem pojawiła się Fantastyczna Czwórka polskiego żeglarstwa, czyli Zdzisław Gajos – pomysłodawca i organizator tych regat, człowiek, który sprzedał żaglom duszę, na co dzień dumny szef firmy Zee Sailing Team, kapitan Andrzej Brońka – doświadczony komandor regat i klejnot wśród klejnotów, czyli lider grupy szantowej Klejnoty Kapitana, Janusz Komurkiewicz - członek Zarządu i szef marketingu firmy Fakro oraz Paweł Stolzman - sędzia „Niezależnego Trybunału Kontrolującego”, zajmującego się oceną zgodności przebiegu zawodów z wszelkimi możliwymi regulaminami. Przywitali się z nami również przedstawiciele firm patronujących: TUV Rheinland, AiB, Porta, Teknos, Vaavud.

Oficjalna część zakończyła się tak szybko, jak szybko byśmy chcieli dopływać do mety poszczególnych wyścigów. Portowe bulwary wypełniła najlepsza żeglarska muzyka w wykonaniu Klejnotów Kapitana. Tańczyliśmy – a z nami cały Trogir, śpiewaliśmy – a z nami cały Trogir, na koniec poszliśmy spać, pozostawiając Trogir w stanie zadziwienia, co potrafią pasjonaci żeglarstwa z kraju nad zimnym Bałtykiem.

Trening cierpliwości

Nazajutrz po uroczystościach inauguracyjnych musieliśmy trochę potrenować szarpanie się z linami, przypomnieć sobie co znaczą tajemnicze komendy wydawane przez skippera i ogólnie, w jaki sposób najefektywniej spożytkować zjawisko zwane wiatrem.

Po części praktycznej przyszło nam jeszcze naradzić się nad taktyką walki. Każdy wilk morski wie, że najlepszym ku temu miejscem jest tawerna. W marinie Palmizana, w której przed wieczorem znaleźliśmy schronienie, nie brakuje na szczęście tego typu placówek gastronomiczno-rozrywkowych.

Okazało się, że czeka nas też wyjątkowy trening cierpliwości. Neptun musiał się na nas za coś pogniewać i strzelił porywistego focha. Od rana wiało silne Yugo, a zaraz po nim z przeciwnego kierunku nadeszła gwałtowna Bora. Bora mogłaby spowodować niemałe spustoszenie wśród naszej floty, więc komandor regat zarządził areszt domowy i poniedziałek spędziliśmy w Palmizanie.

Regatta Build Cup
Autor: Iwona Musiał
Regatta Build Cup
Autor: Jarosław Francuz

Dubrownik musi poczekać

Z planowaniem regat jest jak z prognozowaniem pogody. Zawsze mogą pojawić się niespodzianki. Chyba żadna edycja naszych zawodów nie przebiegała w 100% tak, jak sobie wymarzyli organizatorzy. Ten rok można pod tym względem uznać za szczególnie pechowy. W poniedziałek w eter poszedł przykry komunikat. Grobowy głos komandora regat ogłosił na kanale 72, że Mljet, Korcula i Dubrownik są już poza naszym zasięgiem. Na szybko ustalono plan awaryjny, który zakładał rozegranie zawodów na trasie Maslinica – Trogir – Rogoznica.

Ale nic to, co się odwlecze, to nie uciecze. Ważne, że pogoda wreszcie pozwoliła oderwać się od leniwych kei i pognać na pełne morze. Pierwszy tego dnia wyścig rozegrał się na dystansie około 11 mil morskich, między wyspami Vlaka a Mrduja. Wiatr był idealny. Momentami dochodził nawet do 32 węzłów! To pozwoliło na prawdziwy sprawdzian umiejętności skipperów i zgrania ich załóg. Załoga Muratora, choć trzecia na mecie, po zastosowaniu przeliczników stanęła na szczycie klasyfikacji generalnej. Drugie miejsce zajęła firma Sunbud, a trzecie - Budex ścigający się na Red Wine. Smutną niespodzianką okazało się to, że drugi wyścig został odwołany z uwagi na zbyt gwałtowny wiatr. Pozostało nam skierować jachty, sponiewierane trochę po dramatycznej walce z bardzo silnym wiatrem,  ku wyspie Solta i zacumować na noc w miejscowości Maslinica.

Trogir po raz drugi

Ponieważ chorwacki wrzesień pod względem zmienności aury przypomina polski kwiecień, trudno było przewidzieć, jakie warunki przyniesie środa. Za cel postawiono więc rozegranie jak największej liczby wyścigów, żeby nadrobić straty z początku tygodnia. Pierwsze dwa krótkie wyścigi z wiatrem i pod wiatr, czyli tak zwane up-down, rozegraliśmy przy fajnych podmuchach dochodzących do 15 węzłów. Ale wszystko, co dobre szybko się kończy i wiatr nie wytrzymał naszego tempa. Tak więc po zakończeniu krótkich „śledzików” przenieśliśmy się tam, gdzie można było spodziewać się mocniejszego uderzenia. Do trzeciego wyścigu – nawigacyjnego - wyrwaliśmy z kopyta. Ostra walka o najlepsze miejsce startowe zaowocowała kilkoma chwilami grozy. Łodzie mijały się o włos, żeglarze bledli ze strachu, a kapitanowie klęli tak, jak tylko ludzie morza potrafią. Aż nagle Neptun zapłakał i nastała mokra flauta. Jachty, które wyrwały się z peletonu, utknęły wspólnie mniej więcej w połowie drogi. W końcu postanowiono przysunąć metę bliżej miejsca naszego uwięzienia. Zaraz po tym z oddali wyłoniły się pozostałe łodzie, którym trochę powiało i dopędziły czołówkę. Ponieważ tłum łajb po prostu szturmował metę, sędziowie nie mieli szans, aby precyzyjnie odnotować ich kolejność. To było powodem decyzji o anulowaniu tej rozgrywki. Do Trogiru wpłynęliśmy zmoczeni do suchej nitki, ale w sumie syci sportowych wrażeń. Oba up-downy wygrała łódź Martini z obsadą Muratora.

Regatta Build Cup
Autor: AIR-VIDEO

Wystartować, wyprzedzić, wygrać

W czwartek czekały nas ostatnie, a zatem decydujące wyścigi. Organizatorzy przewidzieli dwa up-downy oraz jeden wyścig nawigacyjny w stronę Rogoznicy. Już od startu było jednak widać, że emocje biorą niekiedy górę nad techniką. Nie obeszło się bez drobnych stłuczek czy przytarć. Trudy regat zmusiły część załóg do wycofania się z ostatnich wyścigów. Triumfowali ci, którzy zachowali zimną krew i trzeźwą logikę. Wszystkie trzy czwartkowe wyścigi wygrał czarny koń tegorocznych regat - ekipa Muratora, dowodzona przez Łukasza Wosińskiego. Najszybszy team dokonał precedensowego wyczynu. Triumfował we wszystkich kolejnych wyścigach.

Z wiatrem po złoto

Czwartkowym wieczorem zebraliśmy się w wielkiej sali restauracji mariny Frapa. Za udział w zawodach podziękował nam Zdzisław Gajos, prywatnie dowodzący łodzią Kaninvin. Człowiek, który walczył jak lew zarówno o dobre miejsce w wyścigach, jak i o to, żebyśmy się nie pogubili, nie potopili, nie nadużyli. Sportową postawę pochwalił komandor regat - kpt. Andrzej Brońka, na co dzień surowy strażnik zasad etyki i kultury żeglowania, ale także wesoły kompan i wyśmienity muzyk. Do ich podziękowań przyłączył się Janusz Komurkiewicz reprezentujący firmę Fakro. Reporterski obowiązek nakazuje też wspomnieć o osobie, bez której nasze wspólne spotkania zamieniłyby się w festiwal chaosu. To Robert Bański z firmy Forton - Dyrektor Regat - człowiek od wszystkiego a przy okazji rasowy wodzirej, mistrz oświetlenia i nagłośnienia. Nagród i nagrodzonych było co niemiara, ale tak naprawdę liczyła się ścisła czołówka. Trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej zdobyli panowie z Budexu płynący na Red Wine, ze skipperem Jakubem Prosalikiem. Drudzy na podium stanęli załoganci Sol Et Velo , czyli zgrana kompania z firmy Sunbud dowodzona przez Adama Cychnera. Ku chwale Neptuna pierwsze miejsce zdobyła rewelacyjna drużyna Łukasza Wosińskiego, czyli żeglarze z Muratora płynący na Martini. Gdy emocje nieco opadły, panowanie nad naszymi duszami oraz ciałami zdobył zespół Klejnoty Kapitana Porwał do tańca i wyrwał z gardeł dźwięki zdolne obudzić potwory morskie drzemiące w głębinach Adriatyku. Nawet piękne i dumne żeglarki ramię w ramię ze swoimi kolegami śpiewały nieśmiertelny refren: „Ani wiatr, ani woda, ani nawet zła pogoda, nie zatrzyma żona młoda – taki jest męski rejs”. I takich wspaniałych rejsów – męskich, żeńskich czy koedukacyjnych życzyłbym nam jak najwięcej.

***

"Szybsi niż wiatr" w żeglarskim obiektywie

W tegorocznym konkursie fotograficznym „Szybsi niż wiatr”, organizowanym przez patrona medialnego regat grupę ZPR Media, pierwsze miejsce zajął Dariusz Kalita, który w nagrodę, wraz z osobą towarzyszącą, spędzi dwa dni w luksusowym, pięciogwiazdkowym hotelu Bellotto na warszawskim Starym Mieście. Drugie miejsce zajęła Iwona Musiał, a trzecie - Jarosław Francuz.

Wyróżniono też następujących fotografów amatorów: Adama Müllera, Bartłomieja Więcka, Dariusza Kwokę, Grzegorza Musiała, Jano Leschniaka, Marię Fudalińską i Waldemara Złocińskiego.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.